Strony

poniedziałek, 15 maja 2017

Recykling meblowy

Nie będę się dziwić, że tyle czasu minęło od mojego ostatniego wpisu, przepraszać, ani obiecywać, że się poprawię. Obawiam się, że w dłuższym okresie czasu tak może wyglądać moja aktywność na tym blogu i okaże się, że każdy mój wpis powinnam zaczynać od zdziwienia i przepraszania za długie milczenie. Czwórka dzieci, w tym najmłodsze wymagające coraz większej uwagi nie ułatwiają sprawy. Dochodzi moje bieganie - i mój drugi blog związany z tą aktywnością (o, tam też spadła częstotliwość moich wpisów), a przede wszystkim to, że dalej mam zastój z szydełkiem.
Włóczki mam, nawet ostatnio koleżanka sprezentowała mi wieeelką reklamówę swoich motków i.... nic. Nawet jak czasem coś mi się ulęgnie w głowie, ręce zupełnie nie chcą słuchać. Zrobię rządek, dwa, pruję i odkładam.
Nie jest to moja pierwsza przerwa od szydełka. Najdłuższa parę lat temu trwała chyba z półtora roku, jak nie więcej. Widocznie tak musi być, muszę odpocząć od tego.
Za to  zaprezentuję Wam klasyczny DIY. Zapraszam na opowieść o dwóch taboretach znalezionych koło śmietnika :)
Stały sobie takie biedne, brudne, odrapane i chyboczące. Zauważyłam je wracając z biegania. Ponieważ trochę głupio mi było tak brać je w środku dnia, odczekałam aż się ściemni i ruszyłam w osiedle :) Ku mojemu przerażeniu dwie babcie idące parę metrów przede mną, skręciły nagle ku tym stołkom i zaczęły je oglądać! Na szczęście odłożyły je, a ja uszczęśliwiona porwałam te dwie bidy.

Jeden z taboretów już po kąpieli w wannie. Razem z brudem zeszła większość lakieru


Taborety stały niczym wyrzut sumienia z dobry miesiąc w przedpokoju zanim znalazłam czas, żeby przyjrzeć im się dokładnie i odnowić. Co miało z nich być wiedziałam od samego początku: stoliki nocne do pokoju starszych chłopaków, żeby mieli gdzie wieczorem odłożyć książki.
Taborety zostały wyszorowane w wannie, bo były pieruńsko brudne. Kiwające się nogi zostały przyklejone i zaczęło się szlifowanie i malowanie.
Pierwszy stołek zyskał szare nogi i zielone siedzisko z czarną gwiazdą. Malowanie gwiazdy nie obyło się bez przeszkód, bo niestety czarna farba podciekła pod taśmę i później musiałam bawić się małym pędzelkiem, żeby to wszystko zamaskować. Na koniec wszystko polakierowałam i dziecko nr 1 zyskało swój stolik:)




Z drugim stołkiem miałam trochę więcej myślenia. Bo za bardzo nie miałam na niego koncepcji. Czy malować tak samo, czy w inne kolory. Po oszlifowaniu siedziska do gołego drewna, stwierdziłam, że właściwie takie gołe dechy fajnie wyglądają. Postanowiłam tak je zostawić, a na wierzch metodą transferu przeniosłam głowę sowy.
Z głową sowy jednak te surowe dechy zaczęły wyglądać jak niedokończone. Stwierdziłam, że muszę jednak górę pomalować, ale tak, żeby deski wyglądały na stare. Pomogła mi bejca w kolorze dębu oraz rozwodniona biała farba. A potem obrazek pokolorowałam mazakami i kredkami. Na koniec również zabezpieczyłam lakierem. Nogi pomalowałam na czarno i porobiłam kilka przetarć.
I tak stołek powędrował do pokoju dziecka nr 2.





Nie wiem jak Wam - ale mnie się moja metamorfoza bardzo podoba :)


To nie koniec moich szalonych meblowych robótek. W sypialni od parunastu dni stoją lampki nocne mojej roboty. Na korytarzu czeka stół - również śmietnikowy, a jakże- na pomalowanie i zmianę blatu. A auto mam zawalone deseczkami i patykami wyrzuconymi przez morze na brzeg, które namiętnie zbierałam podczas naszego majówkowego wyjazdu nad Adriatyk. Postaram się w miarę wolnego czasu wszystko sfotografować i opisać.
Może i przez jakiś czas będzie tu mniej szydełka - ale nudno chyba nie będzie:)

3 komentarze:

  1. Super ! Uwielbiam takie przeróbki. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wdów!!! Swietne przeróbki! Koniecznie wrzucaj na bloga kolejne, bo ja ostatnio czuję zew zmian i będziesz dla mnie dobrą motywacją :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...