Po wyjściu panów po południu, wtargałam wybraną przez siebie szafkę pod umywalkę, żeby sprawdzić ostatecznie jak będzie wyglądać i...
Co robić? No jak to co? Przemalować! Mam pewne wątpliwości jak na to zareaguje mój mąż (uznał mnie za wariatkę, która najpierw kupuje nową szafkę, a potem ją maluje). Kupuję czarną błyszczącą farbę w sprayu i szafka staje się czarna.
Czarne stają się również parę dni później rączki dziecka nr 2, gdy najstarszy syn postanowił sprawdzić co się stanie jak się wciśnie ten fajny pstryczek i skieruje w kierunku brata..
A wyszłam tylko na minutę do toalety. Wykurzył mnie z niej płacz Jasia i wołanie Wiktora: szybko, szybko, wymyj pod wodą! Może się zmyje!
Tymczasem w łazience... kończą się białe kafle. Osiem sztuk przed czasem.
Telefon do wiadomego pana: Pani Agnieszko, jak to się skończyły? Kurczę! Niemożliwe!
Zostaje domówiona paczka
Dzień później zaczyna się układanie podłogi i....tak, tak - dobrze się domyślacie: panowie fachowcy informują mnie, że kafelków mają bardzo na styk, z tendencją do za mało. Ostatecznie kąt, który i tak będzie zasłonięty przez brodzik, zostaje dosztukowany docinkami i kawałkiem płytki ściennej.
Obudowa geberitu też zostaje wykończona, a mnie coraz bardziej niepokojąco zaczyna świtać w głowie, że kładzenie kafli w odmienny sposób i podkreślenie klocka czarnymi kaflami nie było najbardziej fortunnym pomysłem...
ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz